Evan
- To
prawda? - zapytałem, patrząc na Arię kątem oka. Córka Posejdona?
W życiu bym na to nie wpadł, tym bardziej że Percy był... no, był
typem jedynaka. Inaczej się tego określić nie dało. Nie
potrafiłem sobie wyobrazić go z rodzeństwem, nie licząc
oczywiście olbrzymiego Tysona. Ale oni nie byli jak bracia. Tak
właściwie, to zawsze myślałem o nich jak o kuplach.
Hanna
uniosła jedną brew.
- No
raczej! A jak inaczej wyjaśnisz tą cholerną wodę? - spytała
zirytowana, jakbym nie dostrzegał oczywistości.
-
M-może załamanie światła sprawiło, że... - zacząłem, ale
Hanna mi brutalnie przerwała.
-
Równie dobrze możesz stwierdzić, a mój głos to jedynie
problemy na linii radiowej – mruknęła. - Evan, pomyśl o tym. To
ma sens.
- To
NIE ma sensu. Po prostu to... wiem.
Hanna
popatrzyła na mnie dziwnie.
- Aria
użyła dokładnie tych samych słów. Nie wiem o co chodzi z tą
waszą całą tajemną wiedzą, ale to, że czegoś nie przyjmujecie
do wiadomości nie znaczy, że jest niemożliwe - powiedziała,
krzyżując ręce na piersi.
- Tak
czy inaczej dzisiaj się dowiemy - wzruszyłem ramionami. Hanna
otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili
zrezygnowała.
- Może
- mruknęła niechętnie, obróciła się na pięcie i odeszła.
Zastanowiło
mnie to. Wiedziałem, że jako córka Hekate, Hanna często ma te
swoje dziwne pół-wizje. Nie chciałem ich wszystkich poznać, tym
bardziej że słyszałem jak męczy się z nimi. Ta jednak wydała mi
się godna uwagi.
Wróciliśmy
do domków, by przygotować się do ogniska. Jak zwykle odbiłem się
od trawnika i po chwili znalazłem się w moim podniebnym mieszkaniu.
Narzuciłem na siebie jakąś bluzę i wróciłem do obozu.
David
popatrzył na mnie krzywo.
- Ja
wierzę, że to Posejdon - powiedział, zanim zdążyłem się
odezwać. - To by wiele wyjaśniało - dodał szybko, po czym
wzruszył ramionami.
- A ja
wierzę, że to nie jest Posejdon - odparłem, siadając na ławce. -
Wcześniej wydawało mi się to sensowne, ale teraz, kiedy jest
realne... - pokręciłem głową. David zmarszczył brwi i usiadł
obok mnie.
-
Wiesz, Aria...
-
Słucham? - odezwał się głos za naszymi plecami. Odwróciłem się
i stanąłem twarzą w twarz z ciemnowłosą dziewczyną.
- Evan
chciał ci coś powiedzieć - pisnął chłopak, po czym czmychnął
jak najdalej od dziewczyny. Tchórz.
-
Dzięki stary - mruknąłem, nawet nie próbując iść za nim. -
David to straszny panikarz. Gadaliśmy o tym, kto mógłby być twoim
rodzicem. Nieszkodliwy temat, ale widzisz jak zareagował -
powiedziałem. - Nikt o tym nie wie, ale on boi się dziewczyn -
dodałem konspiracyjnym szeptem.
- Będę
pamiętać - odpowiedziała, również zniżając głos do szeptu.
Zachichotaliśmy razem. Nagle dziewczyna spoważniała i popatrzyła
na mnie marszcząc brwi.
- A
więc wiesz o tej sprawie... z wodą? Słuchaj, ja wiem, że to
wydaje się dziwne, ale jestem pewna, że to nie Posejdon. Na pewno
nie on. Nie mam pojęcia czemu tak jest, po prostu to czuję. Dobra,
już możesz się śmiać – powiedziała żałosnym głosem.
Pokręciłem głową.
- Nie
zamierzam. Tak właściwie, to mam dokładnie takie same wrażenie.
Otworzyła
szerzej oczy ze zdziwienia.
- Jest
jeszcze ta... ta przepowiednia. Nie miałem się nią z nikim nie
dzielić, a-ale myślę, że ona dotyczy ciebie...
-
Hej misie – wtrąciła się Annabeth, wciskając się między nas.
Upięła blond włosy w wysoką kitkę i narzuciła na siebie czarną
bluzę, chyba Percy'ego, bo była na nią wyraźnie za duża. -
Dzięki Evan, że wkręciłeś
Arie w życie obozowe. No i ładnie się oboje spisaliście w czasie zdobywaniu sztandaru - wyszczerzyła zęby. - Wygraliśmy! Siódmy
raz z rzędu.
- Aha
– mruknąłem, nieco zawiedziony, że mi przerwano. Nie wiedziałem,
czy będzie jeszcze okazja jej powiedzieć o przepowiedni. No i czy
ja zdobędę się na odwagę.
Annabeth
wdała się w rozmowę z Arią o jakiś problemach podczas „samotnej
wędrówki”. Ja nic o takich rzeczach nie wiedziałem – do obozu
doprowadził mnie satyr Buford, a do tego żaden potwór mnie nie
gonił - dlatego też z zaciekawieniem słuchałem o tym jak
dziewczyny zmagały się z jakimiś dziwacznymi stworami, bo sam na
ten temat nic nie wiedziałem.
Miejsca
zapełniały się jeszcze przez pół godziny. Potem powstał Chejron. Chrząknął kilka
razy, a rozmowy obozowiczów stopniowo ucichły. Do Annabeth dosiadł
się Percy i objął ją w pasie.
-
Ognisko czas zacząć – oświadczył centaur. - Zanim jednak to
nastanie, chciałbym przywitać naszą nową obozowiczkę, Arię.
Cieszę się, że dotarłaś tu żywa.
Brzmiało
to nieco upiornie, ale mimo to rozległy się gromkie oklaski ze
strony obozu. Dołączyłem do nich.
-
Zanim jednak zabierzecie się do pieczenia tych niezdrowych
pianek i kiełbasek – wskazał na kosze znajdujące się za nim –
chciałbym się wam usunąć z drogi, żeby nie zostać staranowa...
Na nic
się nie zdała jego prośba. Ponad setka rozochoconych obozowiczów
rzuciła się na jedzenie. Centaur z trudem przecisnął się przez
tłum i pogalopował do nas.
- Mam
nadzieję, że pokażecie Arii co i jak – oświadczył, chyba
bardziej zwracając się do Annabeth i Percy'ego, niż do mnie.
Wymienił z blondynką porozumiewawcze spojrzenia i pobiegł w stronę
obozowiczów walczących ze sobą na kije z nabitymi kiełbaskami na
czubkach.
Ogniska
na obozie były jednym z moich ulubionych zajęć. Uwielbiałem,
kiedy wszyscy się bawili, tańcząc dookoła ogniska, w
akompaniamencie Mary i Willa z domku Apollina, śpiewających na dwa
głosy. Tego dnia płomienie tańczyły wesoło, mieniąc się
różnymi kolorami. W czasie grupowych okrzyków potrafiły skakać
na trzy, nawet cztery metry w górę.
Wiedziałem
jednak, że wszyscy czują pewne napięcie. Zauważyłem, co najmniej
kilka osób przez kilkanaście sekund wpatrywało się w przestrzeń
nad głową Arii. Sam się na tym przyłapałem.
Ta
najwyraźniej nic nie zauważyła. Bawiła
się z innymi, tańczyła wesoło do „Greckiej ślicznotki”*
i zdawała się na nic nie zważać.
Mnie z
kolei męczyło wszystko. Zdawałem sobie sprawę z mojej jakże
optymistycznej przepowiedni i jednocześnie nie chciałem, by
cokolwiek złego stało się tej niewinnej osóbce, którą poznałem.
Do tego zżerała mnie ciekawość co do jej boskiego rodzica i
modliłem się do Eola, by nie okazała się moją siostrą. Mój domek był mój i nie zamierzałem się nim z nikim dzielić.
Generalnie
miałem podły dzień.
Moim
jedynym sukcesem było dopchanie się do kilku kiełbasek, co nie
było takie proste, zważywszy na to, że trzy czwarte z nich zabrała
sama Clarisse. Wręczyłem po jednej Arii oraz Davidowi. Nabili je na
patyki i zaledwie kilka chwil później siedzieliśmy obok siebie
śpiewając wesoło pieśni o miłostkach Afrodyty. Kiedy zerkałem
nad głowę Arii i nie widziałem żadnego znaku, miałem wrażenie,
że coś ciężkiego spada z łoskotem na moje ramiona.
Było
jeszcze gorzej, kiedy dziewczyna zaczęła zdawać sobie sprawę, że
nic się nie dzieje. A powinno. Zwykle po kilkunastu minutach nad
głową obozowicza widniał znak. Minęły już trzy godziny i nikt
się nie przyznał. Robiła się coraz bardziej ponura, aż w końcu
ani nie śpiewała ani nie jadła. Jedynie ponuro jeździła patykiem
po piasku, rysując jakieś wzory.
Zdawało
mi się, że Chejron przedłużał zabawę ile mógł. Dopiero około
północy, kiedy tańczyły tylko nimfy i dzieciaki z domku Apolla,
ognisko się skończyło.
Aria
zmarszczyła brwi.
- Czy
ja nie...
- Tak.
Zmarkotniała.
-
Chyba powinnam to przewidzieć – oznajmiła, nieco ponura.
Pokręciłem głową gwałtownie.
- Nikt
nie mógł przewidzieć, że nic się nie stanie.
- Czy
wszyscy zostawali... uznawani na ognisku? - zapytała nachmurzona.
Zawahałem się chwilę, zanim pokiwałem głową. Nie chciałem,
żeby się załamała, ale czułem, że nie mogę jej tak perfidnie
okłamywać.
- Od
czasu pokonania Kronosa. Ale... nie martw się. Pewnie jakiś bóg
miał dziś zawirowanie w interesach i stracił poczucie czasu. To
całkiem realne.
- Taak
– powiedziała bez przekonania. - Albo trafiłam tu przez pomyłkę.
-
Akurat to nie jest możliwe.
Ucichła
na chwilę.
-
Przejdziesz się? - zapytała nagle, czym kompletnie mnie zaskoczyła.
Kilka osób jeszcze tańczyło, więc założyłem, że harpie nas
nie zjedzą.
-
Ja... ten. T-tak – wydukałem. Widząc jej podniesioną brew,
odchrząknąłem. - Jasne.
Aria
przeszła kawałek w kierunku pola truskawek. Tam usiadła po turecku
i oparła głowę na dłoniach. Pospieszyłem za nią, czując się
nieco dziwnie.
-
Lubię księżyc – oświadczyła. - Pomaga mi.
Uniosłem
brwi.
-
Pomaga – powtórzyłem, niezbyt przekonany. Dziewczynka wywróciła
oczami.
- Nie
tak naprawdę. Tylko w nocy jestem w stanie myśleć – powiedziała.
Po chwili dodała - Słońce mnie drażni.
Nyks.
To jedyne, co przychodziło mi do głowy. Bo czyim innym dzieckiem
mogła być? Dobra, ta woda była dziwna, ale to wszystko mogło być
ze sobą logicznie związane.
A
przynajmniej tak myślałem, dopóki Aria nie dotknęła truskawki.
Tak
jakby się powiększyła. Tak jakby całkiem sporo. No... tak jakby
całkiem sporo do rozmiarów trzech metrów. Odskoczyliśmy oboje
zaskoczeni.
-
J-jak ty to...? - wyjąkałem. Ona w równym szoku pokręciła głową.
- Nie
mam pojęcia.
Westchnąłem.
- Masz
jeszcze jakieś tajemnicze zdolności?
Warknęła coś w odpowiedzi.
Aria
Byłam
zła.
Naprawdę
to ja musiałam być tym
wyjątkiem, kiedy to nikt się nie chce do mnie przyznać? Rozumiem,
że jestem okropna, brzydka i głupia, ale miałam nadzieję, że
przez chwilę poczuję, że komuś na mnie zależy.
Oczywiście.
Bo komu innemu musieli dowalić jeszcze więcej problemów?
Miałam
ochotę złożyć reklamację. Super! Zostaniesz uznana!
Dowiesz się kto jest twoim rodzicem!
I co? No właśnie nic.
Kiedy
wróciłam do domku moi współlokatorzy patrzyli na mnie ze
współczuciem. Z tego, co słyszałam niektórzy pamiętali jeszcze
czasy, kiedy to Jedenastka była zapchana i obozowicze, których nie
uznawali gorzknieli z dnia na dzień.
-
Aria... - zaczęła Alice, ale ja nie miałam ochoty gadać.
- Idę
spać – oznajmiłam i szybko wlazłam pod kołdrę. Zamknęłam
oczy, żeby inni myśleli, że naprawdę zasnęłam, chociaż tak
naprawdę nie mogłam wpaść w objęcia Morfeusza jeszcze przez
godziny.
Mój
sen był co najmniej dziwny.
Znalazłam
się w wielkiej sali, przypominającej coś między grecko-rzymską
świątynią, a pięknym złotym pałacem. Pomieszczenie było
otoczone gigantycznymi kolumnami zwieńczone ozdobnymi korynckimi kapitelami.
Sklepienie krzyżowe zdawało się sięgać daleko w górę.
W sali
było 12 tronów, a na każdym siedział jeden gigantyczny człowiek. Sala byłaby
dość pusta nawet z nimi, ale było w niej dużo więcej osób.
Około setka nienaturalnej wielkości ludzi przechadzała się,
rozmawiając ze sobą. Każdy wyglądał zupełnie inaczej – jedna
kobieta zdawała się być drobniejsza od innych, a jej greckie szaty
błyszczały tęczą. Inna była z twarzy bardzo podobna do Hanny –
delikatna uroda, pod którą wiedziałam, że kryła się osoba
wyjątkowo wybuchowa. Pewien mężczyzna był przerażająco blady,
miał czarne oczy i włosy, a jego obecność mnie przytłaczała.
Ten,
który siedział na największym, złotym tronie, uderzył kilka razy
pięścią w oparcie, by zwrócić na siebie uwagę. Zobaczyłam
niebieski piorun, połyskujący delikatnie na stojaku na parasole
obok mężczyzny.
Zeus
– uświadomiłam sobie.
Jakimś
cudem we śnie znalazłam się na posiedzeniu bogów. I to nie byle
jakim, jak zauważyłam.
- HALO!
- ryknął władca bogów. - Mogę prosić o ciszę?
Przez
chwilę słyszałam szmery i wzajemne uciszanie się bogów. Dopiero
po chwili zapadła cisza. Zeus chrząknął.
-
Dziękuję. Zebraliśmy się tu, bo jedno z nas, bogów – bardzo
nieodpowiedzialne jedno z nas – złamało przysięgę na
STYKS, daną Percy'emu Jacksonowi zaledwie tydzień temu. A jak
wiemy, bardzo sroga kara spadnie na nas wszystkich.
Kilka
osób poruszyło się niespokojnie. Zeus nie zamierzał przerywać.
-
Zebraliśmy się tu, żeby osądzić kto jest winny tej sprawie,
czyli innymi słowy – kto jest ojcem lub matką Arii Mary Daleroo.
Przeszył
mnie dreszcz. Tyle mocy w jednym miejscu z mojego powodu? To
niemożliwe.
- To
wszystko wina Posejdona! - wrzasnął jeden z bogów. Siedział na
czerwonym tronie otoczonym drutem kolczastym. Był potężnie
zbudowany i nosił wielkie, czarne okulary przeciwsłoneczne. Miał
na sobie skórzaną kurtkę i spodnie.
W sali
znowu podniosły się szmery i Zeus jeszcze raz musiał uderzyć
pięścią o oparcie tronu.
-
Aresie, oskarżanie się nawzajem nic nie da. Chociaż również chciałbym
usłyszeć opinię Posejdona na ten temat.
Podniósł
się bóg, który jak bóg bynajmniej nie wyglądał. Miał klapki,
hawajską koszulę oraz spodnie rybackie. Czarne włosy układały
się mu w fale, niczym podczas przypływu.
-
Percy Jackson jest moim jedynym półboskim dzieckiem – oświadczył
pewnym siebie głosem. Ktoś prychnął.
- Więc
może Demeter? Dionizos?
Na to
ostatnie przeszył mnie dreszcz. Bogowie brońcie!
Obydwoje
pokręcili głowami.
-
Nyks?
Powstała
kobieta o bladej skórze i czarnych włosach. Jej szaty były
zdobione bladymi punkcikami – gwiazdami. Miała bardzo poważną
twarz.
-
Nigdy nie miałam półboskich dzieci. Przestańmy się skupiać na
pojedynczych punkach, zdolnościach tej heroski. Pomyślcie – to
była rzeka. Dlatego też uważam, że powinniśmy sprawdzić Tetydę.
Zapadła
cisza. Wyglądało na to, że to poważne oskarżenie.
Z tłumu
zebranych wyniosła się w górę kobieta, która z wyglądu
wyglądała na dobrze po sześćdziesiątce. Miała szare włosy i
oczy koloru wody. Wyglądała, jakby przed chwilą długo płakała.
Wszyscy utkwili w niej wzrok.
-
Naprawdę sądzicie, że po tym, co się stało z moim synem
Achillesem potrafiłabym skazić więcej dzieci przekleństwem, jakim
jest boski pierwiastek? - wyszeptała. Piękna kobieta na różowym
tronie westchnęła z rozmarzeniem.
- To
była taka romantyczna historia!
Tetyda
warknęła.
-
Gdyby nie Bryzeida...
- Och,
nie złość się tak Teti - przerwała Afrodyta. - Zakochał się
chłopak.
Dionizos
chrząknął.
-
Chyba wtedy spałem. Może mi ktoś wyjaśnić co się stało?
Tetyda
westchnęła spazmatycznie.
-
**Mój syn pojechał na wojnę trojańską, by zdobyć wieczną sławę
Nie.. nie chciał mnie słuchać. Powiedziałam mu, że zginie. On
przystał na to, by osiągnąć nieśmiertelność. Jednak ten idiota
się zakochał! W siostrzenicy króla swoich wrogów! I zamiast
walczyć z Trojanami podczas inwazji pobiegł, by ją ostrzec przed
atakiem...
- I
znalazł ją! - krzyknęła Afrodyta. - Była milimetry od śmierci,
ale zabił żołnierzy, którzy chcieli ją zamordować. I w tym
momencie Parys, który myślał, że Achilles chce ją zabić
strzelił do niego z łuku...
- W
piętę - dokończyła Tetyda. - I mój syn skonał w rękach
Bryzeidy.
Ja nic z tego nie zrozumiałam, ale na Olimpie na chwilę zapadła cisza, jakby wszyscy bali się odezwać.
Ja nic z tego nie zrozumiałam, ale na Olimpie na chwilę zapadła cisza, jakby wszyscy bali się odezwać.
Zeus
chrząknął.
- Może
wróćmy do sprawy Arii?
Tym
razem ocknęła się rudowłosa kobieta z kołczanem zawieszonym na
plecach.
-
Skoro nikt się do niej nie przyznaje, to chętnie zwerbuję ją do
łowczyń! W każdej chwili mogę poprosić Thalię, żeby...
- Nie!
- krzyknął Zeus. - Żeby przysięga się spełniła, musimy
ją uznać.
-
Ale...
-
Ojciec ma rację - powiedziała Atena. - Musimy ją uznać. Stare prawa nakazują.
Artemida
wydymała usta jak dziecko, które nie dostało zabawki.
- To
pospieszcie się.
* Oryginalna szanta to "szkocka ślicznotka"
**
Filmowa wersja „Troi” bardziej mi się podobała od
mitologicznej, więc zostawiłam takową.
***
Pozwalam wam mnie zabić.
Nie odzywałam się od wieków, wiem i przepraszam. To dlatego, że myślałam nad pewnymi wątkami w tej historii i poprawiałam poprzednie rozdziały. Mam ok. 30 stron fragmentów zupełnie od czapy i skupiłam się na nich, zamiast na nowym rozdziale.
TYM BARDZIEJ PRZEPRASZAM.
Liczę na komentarze, bo bez nich nic nie potrafię napisać.
A teraz, nie łudząc się, że ktoś to przeczytał idę robić zadania na Olimpiadę Matematyczną.
Dobranoc
Bardzo bardzo dobre :)
OdpowiedzUsuńFajny rozdział i ogólne fajne że wróciłaś.
Szczerze to nie zapomniałam o twoim blogu :)
I coś rozumiem jeśli chodzi o twoją nieobecność.
Zapraszam do siebie http://pamientniki-herosow.blogspot.com/
Pozdrawiam i życzę weny
Lucy
Ale z ciebie (tak, z cIEBIE) lama! Skasowałaś opisy bohaterów z zakładki! * foszek z przytupem i melodyjką * =^= no i jeszcze nie ma Eddy! Twój los nie zapowiada się ciekawie ;w;
OdpowiedzUsuńA tak już na poważnie - ja tam się cieszę, że Aria nie została uznana. Nie znoszę jej i to strasznie... Evan w sumie jest spoko, lubię go. Za to mało Hanny było. W następnych rozdziałach ma być więcej. I Eddę jeszcze poproszę (czyt. dawaj mi no ją tu i to już).
Raczej się nie naprodukowałam, ale nie chcę, żeby mi uciekł pomysł na jedną scenę.
Życzę weny i powodzenia~
PS. celowo tak długo nie komentowałam <3
A już myślałam, że porzuciłaś bloga! Masz szczęście, że jednak nie, bo inaczej czekały by Cię wieczne torturyyy~
OdpowiedzUsuńA tak ogólnie: fajny rozdział. Strasznie mnie ciekawi, kto jest rodzicem Arii... No nic, będę musiała trochę poczekać ;-;
W każdym razie życzę weny, dużo wolnego czasu i humoru :P
Błagam o nowy rozdział :3
OdpowiedzUsuńDzień dobry wieczór.
OdpowiedzUsuńJestem tu dopiero pierwszy raz i przeczytałam tylko ten rozdział, ale historia zapowiada się bardzo dobrze. Piszesz jasno, zrozumiale i ciekawie. Mam nadzieję, że dostarczysz nam wszystkim jeszcze trochę lektury i nie zawiesisz bloga, bo ma naprawdę duży potencjał. :)
(Jeśli zabrzmiało to jak wymądrzanie się, to wybacz. Chciałam tylko podkreślić, że twój blog jest naprawdę fajny :).)
Ukochana blogerko, dlaczego nie dodajesz postów? :'( :( :C
OdpowiedzUsuńJestem tu nowa i kiedy tylko przeczytałam ten rozdział, zakochałam się w twojej twórczości. Masz wspaniały styl pisania i nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Naprawdę, ciekawa jestem co będzie dalej c;
OdpowiedzUsuńZapraszam! http://kiedy-mozesz-tylko-uciekac.blogspot.com/