29 maja 2013

0. Prolog

Aria

     Goniły Cię kiedyś wielkie, żelazno-dziobe ptaki o ostrych piórach? Nie?
     Ha! Miałeś szczęście.
     Już nie chodziło o sam fakt, że biegłam właściwie kilka godzin z małymi przerwami, uciekając przed nimi. Nie chodziło nawet o to, że opadałam z sił i czułam się, jakbym miała za chwilę odpaść. Nie, to nie był największy problem.
     Nie miałam już dokąd wrócić. Nie wiedziałam nawet, co jest moim celem wyprawy. Czułam, w którą stronę powinnam się udać i to właśnie tam biegłam.
     Uciekłam. Zachowałam się jak tchórz, ale w tamtym momencie to był najmniejszy problem. Po prostu miałam dość tego całego sierocińca i wszystkich dzieciaków, które potrafiły być bezlitosne.
 - Pomocy! - krzyknęłam jeszcze raz płaczliwym głosem, kiedy ten największy ptak o czerwonym upierzeniu znowu próbował mnie dziabnąć w stopę. Na początku początku to mnie przerażało, ale teraz do tego przywykłam i potrafiłam odskoczyć w odpowiedniej chwili...
     Nie mogłam się doczekać nocy. Wtedy te okropne stworzenia odlatywały, czas się wydłużał, a moje zmysły uszczelniały. Mogłam się wyspać, przygotować do dalszej podróży, odpocząć. Ale do nocy było mi daleko. W lecie zmierzchało o dwudziestej drugiej, a to dopiero za sześć godzin. Gdyby tylko już pokazał się księżyc...
     On mi pomagał. To dziwne, ale prawdziwe. Mimo że w lesie uciekało mi się znacznie łatwiej niż, dajmy na to, na ulicy, to kiedy na niebie pojawiał się jaśniejący kształt, czułam przypływ zupełnie nowej energii.      Podobnie było, kiedy przekroczyłam próg lasu, jednak nie było to trwałe. A może już biegłam za długo, żeby zauważyć przypływ sił?
     Jeszcze raz chwyciłam moją prowizoryczną procę wykonaną z przedmiotów znalezionych w lesie i strzeliłam. Kamień odbił się z głuchym trzaskiem od stalowych piór. Znowu.
     Dzień był gorący. Pot ściekał mi po twarzy strumieniami, a ja biegłam dalej, byle dalej, byle szybciej. Gdzieś przecież muszą się znaleźć jacyś ludzie, prawda?
  - POMOCY! - wrzasnęłam znowu, czując jak z mojego ciała w dość gwałtowny sposób uchodzi energia.      Nie mogłam długo pociągnąć. Potrzebowałam odpoczynku, wody, jedzenia. Przerwy. Gdyby te potwory zatrzymały się na chwile...
     Jakby w odpowiedzi na moją prośbę kilka ptaków zaatakowało mnie. Odskoczyłam w bok, jednocześnie czując, że moja kostka wykrzywia się pod dziwnym kątem.
     Cudownie. Po prostu świetnie.
     O nie
     Upadłam na ziemię, czując mroczki przed oczami. Kostka pulsowała boleśnie. Wiedziałam, że jeśli wstanę, to tylko jeszcze bardziej ją nadwyrężę.
  - Jest to ktoś? - zapytałam bez jakiejkolwiek nadziei na uratowanie. Brak odzewu. Westchnęłam cicho i podczołgałam się do najbliższego drzewa, starając się nie opierać na złamanej kostce. Więc tak właśnie zginę?
     Ten najgorszy, jaskrawo-czerwony potwór podleciał blisko mnie. Wykrzywił dziób w dziwnym grymasie, który chyba miał być złośliwym uśmieszkiem i zaatakował. Zanim zrobiłabym cokolwiek, by go zatrzymać, posłuchałam się głupiego instynktu i zacisnęłam powieki.
     Nic. Zero bólu rozrywanego ciała. Byłam cała, ale dalej nie otwierałam oczu. Aż tak bałam się zobaczyć, co się dzieje? Cała się trzęsąc, uniosłam powieki, a to, co zobaczyłam, kompletnie zbiło mnie z tropu.
     Wysoki czarnowłosy chłopak, który wyglądał na co najmniej szesnaście lat, atakował ptaki, wymachując długim mieczem. Z boku usłyszałam wołanie stojącej nieopodal blondynki w tym samym wieku, która biegła w moją stronę. Na jej twarzy dostrzegłam przerażenie. Nie wiedziałam, kim są ci ludzie i czy mają dobre intencje, ale wiedziałam jedno – to moja szansa, by uwolnić się od potworów.
     Podpełzłam do dziewczyny i wtuliłam głowę w jej pierś. Ta chwile mnie uspokajała, po czym zaniosła w miejsce, w którym chyba miałam być bezpieczna. Nie wiedziałam, jak przeniesienie mnie kilka metrów do przodu mi pomoże, ale nie protestowałam. Usiadłam na trawie i, cała się telepiąc, obserwowałam chłopca, który uratował mi życie.
     Był dobrze zbudowany i dość wysoki, ale na pewno się tym nie wyróżniał. Jego wyjątkowo czarne włosy nie były krótko przycięte, wręcz przeciwnie - miały co najmniej pięć centymetrów długości.
     Dziwne. Kojarzyły mi się z falami morskimi.
     Po chwili dołączyła do niego ta dziewczyna. Od razu wydało mi się, że tych dwoje powinno być parą. Pasowali do siebie nie tylko wizualnie, ale zachowywali się jakby czytali sobie w myślach.
     Starałam się opanować drżenie rąk, ale mi to nie wychodziło. Kiedy ostatni potwór zmienił się w czarny pył, skupiłam swój wzrok na postaciach, które go załatwiły. Natychmiast do mnie podbiegli, a dziewczyna przytuliła mnie mocno, jakby dokładnie wiedziała, jak się teraz czuję. Po chwili mnie puściła, a jej szare oczy patrzyły na mnie ze współczuciem.
  - Cześć - zagadnął mnie chłopak. - Jak się nazywasz?
  - Aria Mary Daneloo - odpowiedziałam cicho, zbyt przestraszona mówić trochę głośniej. Ten jednak uśmiechnął się ciepło.
  - Miło mi. Nazywam się Percy Jackson.

7 komentarzy:

  1. mam nadzieję, że nie poprzestaniesz tylko na prologu. bardzo ciekawie piszesz + narracja 1. osobowa świetnie Ci wychodzi ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolejne świetne opowiadanie w Twoim wykonaniu. :) Cieszę się i mam nadzieję, że nie zaniedbasz pozostałych blogów.
    Prolog naprawdę ciekawy. Czekam na następny rozdział.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. fajnie się zapowiada, na pewno będę wpadać :D
    mam nadzieję, że jak najszybciej wrzucisz kolejny rozdział :D
    mało jest dobrych ff o tematyce PJ, ale zapowiada się, że Twój do nich nie będzie należał ^^
    tym czasem zapraszam do mnie, również herosowe ff: www.neew-beginning.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Juhu! W końcu porządny ff PJ! A ta Aria wydaje mi się podejrzana... Czyja córka? Mam nadzieję, że się wkrótce dowiemy. Bo zawsze jestem tego niesamowicie ciekawa!

    OdpowiedzUsuń
  5. Pięknie, pięknie :)
    Podoba mi się twój styl pisania.Taki... swobodny. :)
    Ja obstawiam, że to córka Hadesa albo Tanatosa :)
    Póki co, dużo weny życzę ;)

    Móżdżek

    OdpowiedzUsuń
  6. Czyżby Selene? Jedno z bóstw księżycowych. Drugim jest Artemida, ale jej bym nie posądzała.
    Kilka malutkich, maciupeńkich minusików:
    "Upadłam na ziemię z głuchym trzaskiem" - cze trzask może być głuchy? Dudnienie jeszcze, ale ten trzask? Nie mogę znaleźć żadnego rozsądnego argumentu, to tylko tak na wyczucie, więc mogę się mylić. Tylko na co ona upadła, że tak trzasneła? Kości sobie połamała? Czy może wylądowała na stercie galęzi :D
    "przeklinając swoje ciało o niezdarność" - rekcja zła, albo przeklinałam "za" niezdarność, albo przeklinałam niezdarność, bez żadnego przyimka.
    "Wykrzywił dziób w dziwnym grymasie" - troche mało możliwe, tak anatomicznie, przynajmniej z tego co wiem, bo ptasi dziób to raczej taki sztywny jest, w ogóle u ptaków to kiepsko z mimiką.
    "Nie wiedziałam kim są Ci" - a to akurat błąd. Po pierwsze, nie masz tu na myśli zaimka "ci", odnoszącego sie do drugiej osoby, tylko w odniesieniu do trzeciej osoby liczby mnogiej "oni". Szczerze mówiąc nie mam pojęcia jak się nazywa ta część mowy... zaraz, o! Znalazłam, kochana ciocia Wikipedia. Zaimek przymiotny. To po pierwsze. A po drugie, opowiadanie nie jest listem, więc właściwie z tego mojego gadanie poprzedniego to nic nie musisz zapamientać, bo w OPOWIADANIACH NIGDY nie piszemy tych zaimków z dużej litery.
    Oprócz tego cała masa plusów - dynamiczne rozpoczęcie, zgrabny styl, żadnych rażących ortografów, jedna literowka, interpunkcja pięknie. No po prostu miód i orzeszki. W takim razie zacieram ręce i czytam dalej.
    Mangha

    OdpowiedzUsuń
  7. super blog! :D
    masz świetny styl, prawie jak wujek Rick :)
    tak na początek życzę jak najlepszej weny i proooszę, nie porzucaj bloga, bo to największa tragedia, jaka może spotkać czytelnika ;___;
    będę wpadać jak najczęściej ;)
    pozdrowionka ^^

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy