Aria
Goniły Cię kiedyś wielkie, żelazno-dziobe ptaki o ostrych piórach? Nie?
Ha!
Miałeś szczęście.
Już
nie chodziło o sam fakt, że biegłam właściwie kilka godzin z
małymi przerwami, uciekając przed nimi. Nie chodziło nawet o to,
że opadałam z sił i czułam się, jakbym miała za chwilę
odpaść. Nie, to nie był największy problem.
Nie
miałam już dokąd wrócić. Nie wiedziałam nawet, co jest moim
celem wyprawy. Czułam, w którą stronę powinnam się udać i to
właśnie tam biegłam.
Uciekłam.
Zachowałam się jak tchórz, ale w tamtym momencie to był najmniejszy problem. Po prostu miałam dość tego całego sierocińca
i wszystkich dzieciaków, które potrafiły być bezlitosne.
-
Pomocy! - krzyknęłam jeszcze raz płaczliwym głosem, kiedy ten
największy ptak o czerwonym upierzeniu znowu próbował mnie
dziabnąć w stopę. Na początku początku to mnie przerażało, ale teraz do
tego przywykłam i potrafiłam odskoczyć w odpowiedniej chwili...
Nie
mogłam się doczekać nocy. Wtedy te okropne stworzenia odlatywały,
czas się wydłużał, a moje zmysły uszczelniały. Mogłam się
wyspać, przygotować do dalszej podróży, odpocząć. Ale do nocy
było mi daleko. W lecie zmierzchało o dwudziestej drugiej, a to
dopiero za sześć godzin. Gdyby tylko już pokazał się księżyc...
On mi
pomagał. To dziwne, ale prawdziwe. Mimo że w lesie uciekało mi się
znacznie łatwiej niż, dajmy na to, na ulicy, to kiedy na niebie
pojawiał się jaśniejący kształt, czułam przypływ zupełnie
nowej energii. Podobnie było, kiedy przekroczyłam próg lasu,
jednak nie było to trwałe. A może już biegłam za długo, żeby
zauważyć przypływ sił?
Jeszcze
raz chwyciłam moją prowizoryczną procę wykonaną z przedmiotów
znalezionych w lesie i strzeliłam. Kamień odbił się z głuchym
trzaskiem od stalowych piór. Znowu.
Dzień
był gorący. Pot ściekał mi po twarzy strumieniami, a ja biegłam
dalej, byle dalej, byle szybciej. Gdzieś przecież muszą się
znaleźć jacyś ludzie, prawda?
-
POMOCY! - wrzasnęłam znowu, czując jak z mojego ciała w dość
gwałtowny sposób uchodzi energia. Nie mogłam długo pociągnąć.
Potrzebowałam odpoczynku, wody, jedzenia. Przerwy. Gdyby te potwory zatrzymały się na chwile...
Jakby w
odpowiedzi na moją prośbę kilka ptaków zaatakowało mnie.
Odskoczyłam w bok, jednocześnie czując, że moja kostka wykrzywia
się pod dziwnym kątem.
Cudownie.
Po prostu świetnie.
O nie
Upadłam
na ziemię, czując mroczki przed oczami. Kostka pulsowała boleśnie. Wiedziałam, że jeśli
wstanę, to tylko jeszcze bardziej ją nadwyrężę.
- Jest
to ktoś? - zapytałam bez jakiejkolwiek nadziei na uratowanie. Brak
odzewu. Westchnęłam cicho i podczołgałam się do najbliższego
drzewa, starając się nie opierać na złamanej kostce. Więc tak właśnie zginę?
Ten
najgorszy, jaskrawo-czerwony potwór podleciał blisko mnie.
Wykrzywił dziób w dziwnym grymasie, który chyba miał być
złośliwym uśmieszkiem i zaatakował. Zanim zrobiłabym cokolwiek,
by go zatrzymać, posłuchałam się głupiego instynktu i zacisnęłam
powieki.
Nic.
Zero bólu rozrywanego ciała. Byłam cała, ale dalej nie otwierałam
oczu. Aż tak bałam się zobaczyć, co się dzieje? Cała się
trzęsąc, uniosłam powieki, a to, co zobaczyłam, kompletnie zbiło
mnie z tropu.
Wysoki
czarnowłosy chłopak, który wyglądał na co najmniej szesnaście
lat, atakował ptaki, wymachując długim mieczem. Z boku usłyszałam wołanie stojącej
nieopodal blondynki w tym samym wieku, która biegła w moją stronę.
Na jej twarzy dostrzegłam przerażenie. Nie wiedziałam, kim są ci
ludzie i czy mają dobre intencje, ale wiedziałam jedno – to moja
szansa, by uwolnić się od potworów.
Podpełzłam
do dziewczyny i wtuliłam głowę w jej pierś. Ta chwile mnie
uspokajała, po czym zaniosła w miejsce, w którym chyba miałam być
bezpieczna. Nie wiedziałam, jak przeniesienie mnie kilka metrów do
przodu mi pomoże, ale nie protestowałam. Usiadłam na trawie i,
cała się telepiąc, obserwowałam chłopca, który uratował mi
życie.
Był
dobrze zbudowany i dość wysoki, ale na pewno się tym nie
wyróżniał. Jego wyjątkowo czarne włosy nie były krótko
przycięte, wręcz przeciwnie - miały co najmniej pięć centymetrów
długości.
Dziwne.
Kojarzyły mi się z falami morskimi.
Po
chwili dołączyła do niego ta dziewczyna. Od razu wydało mi się,
że tych dwoje powinno być parą. Pasowali do siebie nie tylko
wizualnie, ale zachowywali się jakby czytali sobie w myślach.
Starałam
się opanować drżenie rąk, ale mi to nie wychodziło. Kiedy
ostatni potwór zmienił się w czarny pył, skupiłam swój wzrok na
postaciach, które go załatwiły. Natychmiast do mnie podbiegli, a
dziewczyna przytuliła mnie mocno, jakby dokładnie wiedziała, jak
się teraz czuję. Po chwili mnie puściła, a jej szare oczy
patrzyły na mnie ze współczuciem.
-
Cześć - zagadnął mnie chłopak. - Jak się nazywasz?
- Aria
Mary Daneloo - odpowiedziałam cicho, zbyt przestraszona mówić
trochę głośniej. Ten jednak uśmiechnął się ciepło.
- Miło
mi. Nazywam się Percy Jackson.
mam nadzieję, że nie poprzestaniesz tylko na prologu. bardzo ciekawie piszesz + narracja 1. osobowa świetnie Ci wychodzi ^^
OdpowiedzUsuńKolejne świetne opowiadanie w Twoim wykonaniu. :) Cieszę się i mam nadzieję, że nie zaniedbasz pozostałych blogów.
OdpowiedzUsuńProlog naprawdę ciekawy. Czekam na następny rozdział.
Pozdrawiam.
fajnie się zapowiada, na pewno będę wpadać :D
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że jak najszybciej wrzucisz kolejny rozdział :D
mało jest dobrych ff o tematyce PJ, ale zapowiada się, że Twój do nich nie będzie należał ^^
tym czasem zapraszam do mnie, również herosowe ff: www.neew-beginning.blogspot.com
Juhu! W końcu porządny ff PJ! A ta Aria wydaje mi się podejrzana... Czyja córka? Mam nadzieję, że się wkrótce dowiemy. Bo zawsze jestem tego niesamowicie ciekawa!
OdpowiedzUsuńPięknie, pięknie :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się twój styl pisania.Taki... swobodny. :)
Ja obstawiam, że to córka Hadesa albo Tanatosa :)
Póki co, dużo weny życzę ;)
Móżdżek
Czyżby Selene? Jedno z bóstw księżycowych. Drugim jest Artemida, ale jej bym nie posądzała.
OdpowiedzUsuńKilka malutkich, maciupeńkich minusików:
"Upadłam na ziemię z głuchym trzaskiem" - cze trzask może być głuchy? Dudnienie jeszcze, ale ten trzask? Nie mogę znaleźć żadnego rozsądnego argumentu, to tylko tak na wyczucie, więc mogę się mylić. Tylko na co ona upadła, że tak trzasneła? Kości sobie połamała? Czy może wylądowała na stercie galęzi :D
"przeklinając swoje ciało o niezdarność" - rekcja zła, albo przeklinałam "za" niezdarność, albo przeklinałam niezdarność, bez żadnego przyimka.
"Wykrzywił dziób w dziwnym grymasie" - troche mało możliwe, tak anatomicznie, przynajmniej z tego co wiem, bo ptasi dziób to raczej taki sztywny jest, w ogóle u ptaków to kiepsko z mimiką.
"Nie wiedziałam kim są Ci" - a to akurat błąd. Po pierwsze, nie masz tu na myśli zaimka "ci", odnoszącego sie do drugiej osoby, tylko w odniesieniu do trzeciej osoby liczby mnogiej "oni". Szczerze mówiąc nie mam pojęcia jak się nazywa ta część mowy... zaraz, o! Znalazłam, kochana ciocia Wikipedia. Zaimek przymiotny. To po pierwsze. A po drugie, opowiadanie nie jest listem, więc właściwie z tego mojego gadanie poprzedniego to nic nie musisz zapamientać, bo w OPOWIADANIACH NIGDY nie piszemy tych zaimków z dużej litery.
Oprócz tego cała masa plusów - dynamiczne rozpoczęcie, zgrabny styl, żadnych rażących ortografów, jedna literowka, interpunkcja pięknie. No po prostu miód i orzeszki. W takim razie zacieram ręce i czytam dalej.
Mangha
super blog! :D
OdpowiedzUsuńmasz świetny styl, prawie jak wujek Rick :)
tak na początek życzę jak najlepszej weny i proooszę, nie porzucaj bloga, bo to największa tragedia, jaka może spotkać czytelnika ;___;
będę wpadać jak najczęściej ;)
pozdrowionka ^^