12 października 2013

3. Rodzic cz. 2

Evan

     - To prawda? - zapytałem, patrząc na Arię kątem oka. Córka Posejdona? W życiu bym na to nie wpadł, tym bardziej że Percy był... no, był typem jedynaka. Inaczej się tego określić nie dało. Nie potrafiłem sobie wyobrazić go z rodzeństwem, nie licząc oczywiście olbrzymiego Tysona. Ale oni nie byli jak bracia. Tak właściwie, to zawsze myślałem o nich jak o kuplach.
     Hanna uniosła jedną brew.
  - No raczej! A jak inaczej wyjaśnisz tą cholerną wodę? - spytała zirytowana, jakbym nie dostrzegał oczywistości.
  - M-może załamanie światła sprawiło, że... - zacząłem, ale Hanna mi brutalnie przerwała.
  - Równie dobrze możesz stwierdzić, a mój głos to jedynie problemy na linii radiowej – mruknęła. - Evan, pomyśl o tym. To ma sens.
  - To NIE ma sensu. Po prostu to... wiem.
     Hanna popatrzyła na mnie dziwnie.
  - Aria użyła dokładnie tych samych słów. Nie wiem o co chodzi z tą waszą całą tajemną wiedzą, ale to, że czegoś nie przyjmujecie do wiadomości nie znaczy, że jest niemożliwe - powiedziała, krzyżując ręce na piersi.
  - Tak czy inaczej dzisiaj się dowiemy - wzruszyłem ramionami. Hanna otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnowała.
  - Może - mruknęła niechętnie, obróciła się na pięcie i odeszła.
     Zastanowiło mnie to. Wiedziałem, że jako córka Hekate, Hanna często ma te swoje dziwne pół-wizje. Nie chciałem ich wszystkich poznać, tym bardziej że słyszałem jak męczy się z nimi. Ta jednak wydała mi się godna uwagi.
     Wróciliśmy do domków, by przygotować się do ogniska. Jak zwykle odbiłem się od trawnika i po chwili znalazłem się w moim podniebnym mieszkaniu. Narzuciłem na siebie jakąś bluzę i wróciłem do obozu.
     David popatrzył na mnie krzywo.
  - Ja wierzę, że to Posejdon - powiedział, zanim zdążyłem się odezwać. - To by wiele wyjaśniało - dodał szybko, po czym wzruszył ramionami.
  - A ja wierzę, że to nie jest Posejdon - odparłem, siadając na ławce. - Wcześniej wydawało mi się to sensowne, ale teraz, kiedy jest realne... - pokręciłem głową. David zmarszczył brwi i usiadł obok mnie.
  - Wiesz, Aria...
  - Słucham? - odezwał się głos za naszymi plecami. Odwróciłem się i stanąłem twarzą w twarz z ciemnowłosą dziewczyną.
  - Evan chciał ci coś powiedzieć - pisnął chłopak, po czym czmychnął jak najdalej od dziewczyny. Tchórz.
  - Dzięki stary - mruknąłem, nawet nie próbując iść za nim. - David to straszny panikarz. Gadaliśmy o tym, kto mógłby być twoim rodzicem. Nieszkodliwy temat, ale widzisz jak zareagował - powiedziałem. - Nikt o tym nie wie, ale on boi się dziewczyn - dodałem konspiracyjnym szeptem.
  - Będę pamiętać - odpowiedziała, również zniżając głos do szeptu. Zachichotaliśmy razem. Nagle dziewczyna spoważniała i popatrzyła na mnie marszcząc brwi.
  - A więc wiesz o tej sprawie... z wodą? Słuchaj, ja wiem, że to wydaje się dziwne, ale jestem pewna, że to nie Posejdon. Na pewno nie on. Nie mam pojęcia czemu tak jest, po prostu to czuję. Dobra, już możesz się śmiać – powiedziała żałosnym głosem. Pokręciłem głową.
  - Nie zamierzam. Tak właściwie, to mam dokładnie takie same wrażenie.
Otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia.
  - Jest jeszcze ta... ta przepowiednia. Nie miałem się nią z nikim nie dzielić, a-ale myślę, że ona dotyczy ciebie...
  - Hej misie – wtrąciła się Annabeth, wciskając się między nas. Upięła blond włosy w wysoką kitkę i narzuciła na siebie czarną bluzę, chyba Percy'ego, bo była na nią wyraźnie za duża. - Dzięki Evan, że wkręciłeś Arie w życie obozowe. No i ładnie się oboje spisaliście w czasie zdobywaniu sztandaru - wyszczerzyła zęby. - Wygraliśmy! Siódmy raz z rzędu.
  - Aha – mruknąłem, nieco zawiedziony, że mi przerwano. Nie wiedziałem, czy będzie jeszcze okazja jej powiedzieć o przepowiedni. No i czy ja zdobędę się na odwagę.
     Annabeth wdała się w rozmowę z Arią o jakiś problemach podczas „samotnej wędrówki”. Ja nic o takich rzeczach nie wiedziałem – do obozu doprowadził mnie satyr Buford, a do tego żaden potwór mnie nie gonił - dlatego też z zaciekawieniem słuchałem o tym jak dziewczyny zmagały się z jakimiś dziwacznymi stworami, bo sam na ten temat nic nie wiedziałem.
     Miejsca zapełniały się jeszcze przez pół godziny. Potem powstał Chejron. Chrząknął kilka razy, a rozmowy obozowiczów stopniowo ucichły. Do Annabeth dosiadł się Percy i objął ją w pasie.
  - Ognisko czas zacząć – oświadczył centaur. - Zanim jednak to nastanie, chciałbym przywitać naszą nową obozowiczkę, Arię. Cieszę się, że dotarłaś tu żywa.
     Brzmiało to nieco upiornie, ale mimo to rozległy się gromkie oklaski ze strony obozu. Dołączyłem do nich.
  - Zanim jednak zabierzecie się do pieczenia tych niezdrowych pianek i kiełbasek – wskazał na kosze znajdujące się za nim – chciałbym się wam usunąć z drogi, żeby nie zostać staranowa...
     Na nic się nie zdała jego prośba. Ponad setka rozochoconych obozowiczów rzuciła się na jedzenie. Centaur z trudem przecisnął się przez tłum i pogalopował do nas.
  - Mam nadzieję, że pokażecie Arii co i jak – oświadczył, chyba bardziej zwracając się do Annabeth i Percy'ego, niż do mnie. Wymienił z blondynką porozumiewawcze spojrzenia i pobiegł w stronę obozowiczów walczących ze sobą na kije z nabitymi kiełbaskami na czubkach.
     Ogniska na obozie były jednym z moich ulubionych zajęć. Uwielbiałem, kiedy wszyscy się bawili, tańcząc dookoła ogniska, w akompaniamencie Mary i Willa z domku Apollina, śpiewających na dwa głosy. Tego dnia płomienie tańczyły wesoło, mieniąc się różnymi kolorami. W czasie grupowych okrzyków potrafiły skakać na trzy, nawet cztery metry w górę.
     Wiedziałem jednak, że wszyscy czują pewne napięcie. Zauważyłem, co najmniej kilka osób przez kilkanaście sekund wpatrywało się w przestrzeń nad głową Arii. Sam się na tym przyłapałem.
     Ta najwyraźniej nic nie zauważyła. Bawiła się z innymi, tańczyła wesoło do „Greckiej ślicznotki”* i zdawała się na nic nie zważać.
     Mnie z kolei męczyło wszystko. Zdawałem sobie sprawę z mojej jakże optymistycznej przepowiedni i jednocześnie nie chciałem, by cokolwiek złego stało się tej niewinnej osóbce, którą poznałem. Do tego zżerała mnie ciekawość co do jej boskiego rodzica i modliłem się do Eola, by nie okazała się moją siostrą. Mój domek był mój i nie zamierzałem się nim z nikim dzielić.
     Generalnie miałem podły dzień.
     Moim jedynym sukcesem było dopchanie się do kilku kiełbasek, co nie było takie proste, zważywszy na to, że trzy czwarte z nich zabrała sama Clarisse. Wręczyłem po jednej Arii oraz Davidowi. Nabili je na patyki i zaledwie kilka chwil później siedzieliśmy obok siebie śpiewając wesoło pieśni o miłostkach Afrodyty. Kiedy zerkałem nad głowę Arii i nie widziałem żadnego znaku, miałem wrażenie, że coś ciężkiego spada z łoskotem na moje ramiona.
     Było jeszcze gorzej, kiedy dziewczyna zaczęła zdawać sobie sprawę, że nic się nie dzieje. A powinno. Zwykle po kilkunastu minutach nad głową obozowicza widniał znak. Minęły już trzy godziny i nikt się nie przyznał. Robiła się coraz bardziej ponura, aż w końcu ani nie śpiewała ani nie jadła. Jedynie ponuro jeździła patykiem po piasku, rysując jakieś wzory.
     Zdawało mi się, że Chejron przedłużał zabawę ile mógł. Dopiero około północy, kiedy tańczyły tylko nimfy i dzieciaki z domku Apolla, ognisko się skończyło.
     Aria zmarszczyła brwi.
  - Czy ja nie...
  - Tak.
     Zmarkotniała.
  - Chyba powinnam to przewidzieć – oznajmiła, nieco ponura. Pokręciłem głową gwałtownie.
  - Nikt nie mógł przewidzieć, że nic się nie stanie.
  - Czy wszyscy zostawali... uznawani na ognisku? - zapytała nachmurzona. Zawahałem się chwilę, zanim pokiwałem głową. Nie chciałem, żeby się załamała, ale czułem, że nie mogę jej tak perfidnie okłamywać.
  - Od czasu pokonania Kronosa. Ale... nie martw się. Pewnie jakiś bóg miał dziś zawirowanie w interesach i stracił poczucie czasu. To całkiem realne.
  - Taak – powiedziała bez przekonania. - Albo trafiłam tu przez pomyłkę.
  - Akurat to nie jest możliwe.
     Ucichła na chwilę.
  - Przejdziesz się? - zapytała nagle, czym kompletnie mnie zaskoczyła. Kilka osób jeszcze tańczyło, więc założyłem, że harpie nas nie zjedzą.
  - Ja... ten. T-tak – wydukałem. Widząc jej podniesioną brew, odchrząknąłem. - Jasne.

     Aria przeszła kawałek w kierunku pola truskawek. Tam usiadła po turecku i oparła głowę na dłoniach. Pospieszyłem za nią, czując się nieco dziwnie.
  - Lubię księżyc – oświadczyła. - Pomaga mi.
     Uniosłem brwi.
  - Pomaga – powtórzyłem, niezbyt przekonany. Dziewczynka wywróciła oczami.
  - Nie tak naprawdę. Tylko w nocy jestem w stanie myśleć – powiedziała. Po chwili dodała - Słońce mnie drażni.
     Nyks. To jedyne, co przychodziło mi do głowy. Bo czyim innym dzieckiem mogła być? Dobra, ta woda była dziwna, ale to wszystko mogło być ze sobą logicznie związane.
     A przynajmniej tak myślałem, dopóki Aria nie dotknęła truskawki.
     Tak jakby się powiększyła. Tak jakby całkiem sporo. No... tak jakby całkiem sporo do rozmiarów trzech metrów. Odskoczyliśmy oboje zaskoczeni.
  - J-jak ty to...? - wyjąkałem. Ona w równym szoku pokręciła głową.
  - Nie mam pojęcia.
Westchnąłem.
  - Masz jeszcze jakieś tajemnicze zdolności?
     Warknęła coś w odpowiedzi.


Aria

     Byłam zła.
     Naprawdę to ja musiałam być tym wyjątkiem, kiedy to nikt się nie chce do mnie przyznać? Rozumiem, że jestem okropna, brzydka i głupia, ale miałam nadzieję, że przez chwilę poczuję, że komuś na mnie zależy.
     Oczywiście. Bo komu innemu musieli dowalić jeszcze więcej problemów?
     Miałam ochotę złożyć reklamację. Super! Zostaniesz uznana! Dowiesz się kto jest twoim rodzicem! I co? No właśnie nic.
     Kiedy wróciłam do domku moi współlokatorzy patrzyli na mnie ze współczuciem. Z tego, co słyszałam niektórzy pamiętali jeszcze czasy, kiedy to Jedenastka była zapchana i obozowicze, których nie uznawali gorzknieli z dnia na dzień.
  - Aria... - zaczęła Alice, ale ja nie miałam ochoty gadać.
  - Idę spać – oznajmiłam i szybko wlazłam pod kołdrę. Zamknęłam oczy, żeby inni myśleli, że naprawdę zasnęłam, chociaż tak naprawdę nie mogłam wpaść w objęcia Morfeusza jeszcze przez godziny.

     Mój sen był co najmniej dziwny.
     Znalazłam się w wielkiej sali, przypominającej coś między grecko-rzymską świątynią, a pięknym złotym pałacem. Pomieszczenie było otoczone gigantycznymi kolumnami zwieńczone ozdobnymi korynckimi kapitelami. Sklepienie krzyżowe zdawało się sięgać daleko w górę.
     W sali było 12 tronów, a na każdym siedział jeden gigantyczny człowiek. Sala byłaby dość pusta nawet z nimi, ale było w niej dużo więcej osób. Około setka nienaturalnej wielkości ludzi przechadzała się, rozmawiając ze sobą. Każdy wyglądał zupełnie inaczej – jedna kobieta zdawała się być drobniejsza od innych, a jej greckie szaty błyszczały tęczą. Inna była z twarzy bardzo podobna do Hanny – delikatna uroda, pod którą wiedziałam, że kryła się osoba wyjątkowo wybuchowa. Pewien mężczyzna był przerażająco blady, miał czarne oczy i włosy, a jego obecność mnie przytłaczała.
     Ten, który siedział na największym, złotym tronie, uderzył kilka razy pięścią w oparcie, by zwrócić na siebie uwagę. Zobaczyłam niebieski piorun, połyskujący delikatnie na stojaku na parasole obok mężczyzny.
     Zeus – uświadomiłam sobie.
     Jakimś cudem we śnie znalazłam się na posiedzeniu bogów. I to nie byle jakim, jak zauważyłam.
  - HALO! - ryknął władca bogów. - Mogę prosić o ciszę?
     Przez chwilę słyszałam szmery i wzajemne uciszanie się bogów. Dopiero po chwili zapadła cisza. Zeus chrząknął.
  - Dziękuję. Zebraliśmy się tu, bo jedno z nas, bogów – bardzo nieodpowiedzialne jedno z nas – złamało przysięgę na STYKS, daną Percy'emu Jacksonowi zaledwie tydzień temu. A jak wiemy, bardzo sroga kara spadnie na nas wszystkich.
     Kilka osób poruszyło się niespokojnie. Zeus nie zamierzał przerywać.
  - Zebraliśmy się tu, żeby osądzić kto jest winny tej sprawie, czyli innymi słowy – kto jest ojcem lub matką Arii Mary Daleroo.
     Przeszył mnie dreszcz. Tyle mocy w jednym miejscu z mojego powodu? To niemożliwe.
  - To wszystko wina Posejdona! - wrzasnął jeden z bogów. Siedział na czerwonym tronie otoczonym drutem kolczastym. Był potężnie zbudowany i nosił wielkie, czarne okulary przeciwsłoneczne. Miał na sobie skórzaną kurtkę i spodnie.
     W sali znowu podniosły się szmery i Zeus jeszcze raz musiał uderzyć pięścią o oparcie tronu.
  - Aresie, oskarżanie się nawzajem nic nie da. Chociaż również chciałbym usłyszeć opinię Posejdona na ten temat.
     Podniósł się bóg, który jak bóg bynajmniej nie wyglądał. Miał klapki, hawajską koszulę oraz spodnie rybackie. Czarne włosy układały się mu w fale, niczym podczas przypływu.
  - Percy Jackson jest moim jedynym półboskim dzieckiem – oświadczył pewnym siebie głosem. Ktoś prychnął.
     - Więc może Demeter? Dionizos?
     Na to ostatnie przeszył mnie dreszcz. Bogowie brońcie!
     Obydwoje pokręcili głowami.
  - Nyks?
     Powstała kobieta o bladej skórze i czarnych włosach. Jej szaty były zdobione bladymi punkcikami – gwiazdami. Miała bardzo poważną twarz.
  - Nigdy nie miałam półboskich dzieci. Przestańmy się skupiać na pojedynczych punkach, zdolnościach tej heroski. Pomyślcie – to była rzeka. Dlatego też uważam, że powinniśmy sprawdzić Tetydę.
     Zapadła cisza. Wyglądało na to, że to poważne oskarżenie.
     Z tłumu zebranych wyniosła się w górę kobieta, która z wyglądu wyglądała na dobrze po sześćdziesiątce. Miała szare włosy i oczy koloru wody. Wyglądała, jakby przed chwilą długo płakała. Wszyscy utkwili w niej wzrok.
  - Naprawdę sądzicie, że po tym, co się stało z moim synem Achillesem potrafiłabym skazić więcej dzieci przekleństwem, jakim jest boski pierwiastek? - wyszeptała. Piękna kobieta na różowym tronie westchnęła z rozmarzeniem.
  - To była taka romantyczna historia!
     Tetyda warknęła.
  - Gdyby nie Bryzeida...
  - Och, nie złość się tak Teti - przerwała Afrodyta. - Zakochał się chłopak.
     Dionizos chrząknął.
  - Chyba wtedy spałem. Może mi ktoś wyjaśnić co się stało?
     Tetyda westchnęła spazmatycznie.
  - **Mój syn pojechał na wojnę trojańską, by zdobyć wieczną sławę Nie.. nie chciał mnie słuchać. Powiedziałam mu, że zginie. On przystał na to, by osiągnąć nieśmiertelność. Jednak ten idiota się zakochał! W siostrzenicy króla swoich wrogów! I zamiast walczyć z Trojanami podczas inwazji pobiegł, by ją ostrzec przed atakiem...
  - I znalazł ją! - krzyknęła Afrodyta. - Była milimetry od śmierci, ale zabił żołnierzy, którzy chcieli ją zamordować. I w tym momencie Parys, który myślał, że Achilles chce ją zabić strzelił do niego z łuku...
  - W piętę - dokończyła Tetyda. - I mój syn skonał w rękach Bryzeidy.
     Ja nic z tego nie zrozumiałam, ale na Olimpie na chwilę zapadła cisza, jakby wszyscy bali się odezwać.
     Zeus chrząknął.
  - Może wróćmy do sprawy Arii?
     Tym razem ocknęła się rudowłosa kobieta z kołczanem zawieszonym na plecach.
  - Skoro nikt się do niej nie przyznaje, to chętnie zwerbuję ją do łowczyń! W każdej chwili mogę poprosić Thalię, żeby...
  - Nie! - krzyknął Zeus. - Żeby przysięga się spełniła, musimy ją uznać.
  - Ale...
  - Ojciec ma rację - powiedziała Atena. - Musimy ją uznać. Stare prawa nakazują.
Artemida wydymała usta jak dziecko, które nie dostało zabawki.
  - To pospieszcie się.

* Oryginalna szanta to "szkocka ślicznotka"
** Filmowa wersja „Troi” bardziej mi się podobała od mitologicznej, więc zostawiłam takową.

***
Pozwalam wam mnie zabić.
Nie odzywałam się od wieków, wiem i przepraszam. To dlatego, że myślałam nad pewnymi wątkami w tej historii i poprawiałam poprzednie rozdziały. Mam ok. 30 stron fragmentów zupełnie od czapy i skupiłam się na nich, zamiast na nowym rozdziale.
TYM BARDZIEJ PRZEPRASZAM.
Liczę na komentarze, bo bez nich nic nie potrafię napisać.
A teraz, nie łudząc się, że ktoś to przeczytał idę robić zadania na Olimpiadę Matematyczną.

Dobranoc

Obserwatorzy